Poznaj „Orlęta”: Adam Lubawy
Seria ma na celu przybliżyć kibicom „Orląt” zawodników naszej drużyny. Do tej pory mogliście poznać historię Kacpra Marzędy, Patryka Figury i Kacpra Kusrty, a dzisiaj przed Wami bramkarz naszej drużyny – Adam Lubawy.
„Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” – prawdą jest, że dziecko najważniejsze wartości wynosi z domu i czerpie przykład ze swoich rodziców. Nie inaczej było w przypadku Adama, który podkreśla, że sportem interesował się od małego, głównie ze względu na to, że jego rodzina tym żyła. Tata grał w piłkę nożną, dziadek w przeszłości zdobył z Polonią Bydgoszcz mistrzostwo Polski, biegając po murawie z ojcem Zbigniewa Bońka. Potem sam został trenerem, a rodzinne tradycje sportowe kultywowane są do dzisiaj. Choć Adam dziadka nie pamięta, to doskonale pamięta opowieści taty o Zbigniewie Bońku i dziadku. Ten pierwszy był jednym z jego pierwszych idoli sportowych, choć tata podkreślał, że większe umiejętności piłkarskie miał Kazimierz Deyna.
Nikogo nie powinno dziwić, że pierwsze kroki w sportowej karierze Adam stawiał właśnie w piłce nożnej. Co ciekawe, wtedy jeszcze nie stał między słupkami, a grał w środku pola. Sytuacja nieco się zmieniła po rozpoczęciu nauki w gimnazjum w klasie o profilu sportowym, gdzie Adam rozpoczął swoją przygodę z piłką ręczną. Na pierwszym treningu ówczesny trener Jerzy Witaszek zdecydował, że nasz zawodnik powinien stanąć na bramce. Nie była to wymarzona pozycja, ale słowo się rzekło. „Na początku było trudno, zostały mi nawyki z piłki nożnej, gdzie grałem na pozycji pomocnika, cały czas chciałem zdobywać bramki i miałem sporo problemów. Przez rok uczyłem się wszystkiego od podstaw, ale krok po kroku udało mi się jednak wdrożyć do nowej roli”.
Po pierwszym roku, który był czasem na zaznajomienie się z nową dyscypliną, przyszła też pora na pierwsze sukcesy. Sam zawodnik przyznaje, że od momentu finałów Mistrzostw Polski wszystko się zmieniło i w końcu na dobre polubił grę między słupkami: „Zauważyłem, że mogę pomóc drużynie, a kolejne obrony dawały mi satysfakcję. Co prawda to bardzo specyficzna pozycja. Cały czas muszę być skupiony, cały czas coś się dzieje i muszę nad tym wszystkim panować, komunikować się z kolegami z obrony, licząc na ich pomoc. Największą radość sprawia oczywiście obronienie karnego lub kontrataku. Szczególnie jak mecz jest na styku, bo wiesz, że utrzymujesz zespół przy życiu i nie upadasz, nie toniesz. To są emocje na zupełnie innym poziomie, mam ciarki na całym ciele. Tego właśnie szukam na boisku i za to można pokochać bronienie”.
Po rozgrywkach juniorskich przyszła pora na kolejny krok i wdrażanie do zespołu seniorów jeszcze za czasów liceum, kiedy naukę łączył z treningami. Adam zadebiutował w pierwszej drużynie Azotów, co do dzisiaj wspomina jako jeden z najważniejszych momentów w swoim życiu: „Już podczas samej rozgrzewki doświadczyłem takich emocji, że nigdy później nie znalazłem tego samego. Podczas meczów to jest ten element, którego cały czas szukam, właśnie tej adrenaliny”.
Choć nasz bramkarz miał okazję grać w Puławach, to po zakończeniu nauki w liceum musiał na rok przerwać tę przygodę. Był to jednak okres przejściowy. Przerwy jednak nie zmarnował, kształcąc się jako technik masażysta. Na szczęście do piłki ręcznej wrócił bardzo szybko, reprezentując w dwóch kolejnych sezonach barwy AZS-u UMCS Lublin. Wyróżniał się na tyle, że dostał propozycję testów w Czuwaju Przemyśl. Tam po trzech tygodniach pracy z nowym zespołem zerwał więzadła krzyżowe podczas sparingu, który miał miejsce dzień przed końcem testów: „Myślałem, że to już będzie koniec mojej przygody ze sportem. Czekałem niemal dwa lata na operację, musiałem też bardzo szybko wrócić do pracy. Nie myślałem o dalszej karierze, chciałem po prostu wrócić do sprawności. Przez rok amatorskiej rehabilitacji zacząłem normalnie funkcjonować, a Łukasz Popławski zaprosił mnie na treningi Bursy Puławy. Po trzech latach przerwy czułem się naprawdę źle, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Z każdym treningiem było jednak coraz lepiej. Bardzo brakowało mi sportu”.
W Bursie wracał do zdrowia i grał z kolegami, których wcześniej znał. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że za kilka lat w większości spotkają się na parkiecie, reprezentując wspólnie barwy naszej drużyny. Sam Łukasz Popławski tak opisuje Adama, z którym zna się od czasów gry w Azotach-Puławy: „Znamy się już od wielu lat, on grał w juniorach, ja wtedy zaczynałem już stawiać pierwsze kroki w seniorach. Później już razem trenowaliśmy, nawet na jednym z obozów byliśmy razem w pokoju. Poza tym, że jest dobrym sportowcem, co jest oczywiście nie do podważenia, to jest to po prostu dobry człowiek, na którego można zawsze liczyć”.
Adam pomimo trudności wrócił do gry i choć to wszystko miało być raczej dodatkiem do pracy na poziomie amatorskim, to dostał propozycję nie do odrzucenia. Zimą do Puław przyjechał z młodzieżowym zespołem z Luksemburga jego późniejszy przyjaciel – Błażej Smyrgała, który od słowa do słowa zaproponował mu grę w Luksemburgu na drugim poziomie rozgrywkowym. „To był czas, kiedy szykowaliśmy się z żoną do ślubu, kupna mieszkania na kredyt i naprawdę miałem sporo spraw na głowie. Zdecydowaliśmy się jednak na ten trochę szalony ruch i dwa dni po ślubie wyjechaliśmy do Luksemburga”.

Grając w Luksemburgu, Adam przez cały czas pracował. Wspominając tamten czas, opowiada, że jego dzień rozpoczynał się z samego rana, szedł do pracy, wracał do domu, jadł obiad, by za chwilę się spakować i wybiec na trening. W weekendy dochodziły do tego oczywiście mecze. Po pierwszym sezonie gry na drugim poziomie rozgrywkowym Chev Diekirch awansowali do ekstraklasy. Porównując poziom piłki ręcznej w Luksemburgu i Polsce, Adam dość często zwraca uwagę na fakt, że tam piłka ręczna wciąż się rozwija i choć poziom według niego jest zdecydowanie niższy, to czołowe drużyny tamtejszej ekstraklasy, mogłyby sobie poradzić w naszej Superlidze. Reprezentując barwy Chev Diekirch, Adam zbierał dobre recenzje, ale po trzech latach razem z żoną zdecydowali się na powrót do Polski.
Cały czas chciał jednak grać i tak trafił do naszego zespołu, gdzie od początku sezonu prezentuje wysoką formę. Jak sam mówi, na ten moment nie wyobraża sobie życia bez aktywności fizycznej i sportu: „Kocham tę atmosferę, wspólne wyjazdy, czas spędzony z chłopakami, adrenalinę podczas meczów. Tego nie da się zastąpić”.
Gdzie widzi się za kilka lat? Sam mówi, że chciałby się jeszcze sprawdzić między słupkami, ale na ten moment dużo ważniejsza jest rodzina, którą stawia na pierwszym miejscu: „Chciałbym, żeby moja córka sama wybrała swoją drogę, ale żeby miała swoje hobby i pasję. Nie wiem, co to będzie, ale będę ją w tym wspierał. Tutaj mogę brać przykład z mojej mamy. Nigdy nie odczułem z jej strony presji, że muszę uprawiać sport, ale kiedy zacząłem coraz więcej czasu poświęcać piłce ręcznej, to cały czas mnie motywowała i dzięki niej jestem dzisiaj tu, gdzie jestem”.