Poznaj „Orlęta”: Kacper Kustra
Seria ma na celu przybliżyć kibicom „Orląt” zawodników naszej drużyny. Sylwetki naszych szczypiornistów ukazują się w każdą środę na naszej stronie internetowej. Do tej pory mogliście poznać historię Kacpra Marzędy i Patryka Figury, a dzisiaj przed Wami bramkarz naszej drużyny – Kacper Kustra.
Choć piłka ręczna w Puławach jest stosunkowo popularną dyscypliną, to Kacper swoją przygodę ze sportem zaczynał od sportów walki: „Jak byłem małym dzieciakiem, oglądałem Pawła Nastulę podczas Igrzysk Olimpijskich i moim marzeniem były treningi judo”. Niestety marzenia małego chłopca nie mogły zostać spełnione z prostej przyczyny – w mieście nie było żadnej sekcji judo. Niesamowicie ważna jest tutaj jednak rola rodziców, którzy od najmłodszych lat wspierają swoje pociechy i nie gaszą entuzjazmu dziecka. Takim rodzicem był tata Kacpra, który postanowił zabrać 6-letniego chłopca na trening Karate Kyokushin. „Pamiętam, że przez całe pierwsze zajęcia stał w drzwiach i nas obserwował. Następnym razem trenował już razem ze mną. Tak zaczęła się nasza wspólna przygoda ze sportem” – wspomina nasz zawodnik.
Idąc do szkoły podstawowej, Kacper zaczął swoją przygodę z tańcami ludowymi, uczęszczał również na treningi w sekcji unihokeja. Przez sześć lat trenował karate, podobnie było z tańcami, a co najważniejsze przez cały ten czas wspierał go tata. Kiedy pierwszy raz nasz zawodnik miał styczność z piłką ręczną i od czego to się właściwie zaczęło? „Przygoda z piłką ręczną rozpoczęła się właściwie przez przypadek. W szkole podstawowej brałem udział w zawodach w koszykówkę, a następnego dnia były kolejne zawody, tym razem z piłki ręcznej. Trener wziął ten sam skład, a po meczu podszedł do mnie Ryszard Antolak (Azoty Puławy, przyp. red.) i zapytał, czy nie chciałbym spróbować z piłką ręczną. Tak to się zaczęło. Oczywiście na pierwszy trening poszedł ze mną tata. On został w karate, a ja z karate zrezygnowałem na rzecz piłki ręcznej”.
Od tego momentu Kacper rozpoczął swoją przygodę z piłką ręczną i Azotami Puławy. Co ciekawe, początkowo grał na pozycji rozgrywającego. W drużynie brakowało jednak bramkarza i trener zadecydował, że każdy z zawodników musi pojawić się na treningu w dresie i stanąć między słupkami. Już po pierwszych próbach było jasne, że to jest właśnie jego miejsce, choć sam Kacper widział wtedy to nieco inaczej: „Pamiętam, jak na początku trener Paweł Noch rzucał piłką z całej siły obok mojej głowy, żebym się nie bał. Nie chciałem grać na bramce. Jak trener powiedział, że bramkarz to 50% drużyny, nie wierzyłem, wydawało mi się, że jest to kara. Dopiero potem zrozumiałem, że nie było w tym przesady i dzisiaj mogę powiedzieć, że absolutnie nie żałuję tej decyzji”.

Od samego początku Kacper bardzo emocjonalnie podchodził do swoich występów na boisku, dzisiaj wspomina to z uśmiechem na twarzy, ale jak sam mówi, wtedy stanowiło to nie lada problem: „Bardzo się denerwowałem. Rodzice wiedzieli, że jak przyjdą na mecz, to będę się jeszcze bardziej stresował, ale bez ich wsparcia będzie równie źle. Zdarzało się, że chowali się za filarami, a ja podświadomie wiedziałem, że mogę na nich liczyć. Bardzo mi to pomagało i z czasem było już zdecydowanie lepiej”.
Bardzo szybko okazało się, że piłka ręczna zabiera naprawdę dużo czasu, a hala staje się dla zawodników drugim domem. Trzeba wiele poświęcić i często zrezygnować z innych zainteresowań. Tak było również w przypadku naszego bramkarza, który, chcąc dalej rozwijać się w piłce ręcznej, musiał zrezygnować z tańców ludowych i karate. Okazało się, że był to dobry wybór, a ryzyko przynosi czasami sporo korzyści. Po pierwszych przetarciach w nowej dyscyplinie Kacper dostał szansę gry w kadrze wojewódzkiej, gdzie był kapitanem zespołu: „Dopiero tam zobaczyłem, że trening bramkarza może być niesamowicie urozmaicony i uświadomiłem sobie, ile czeka mnie jeszcze pracy. Nauczyłem się też bardzo ważnej rzeczy: bramkarz musi poczuć piłkę, ona jest za szybka, nie zawsze ją zobaczę, muszę ją poczuć. Kiedy tego dokonam, będę mógł czuć się bramkarzem”.

Grając w młodzieżowych zespołach, Kacper nie tylko reprezentował barwy Azotów Puławy na szczeblach juniorskich, ale brał również udział w treningach pierwszego zespołu Azotów Puławy, gdzie zabierał go trener Marcin Kurowski. Szkolił się wówczas pod okiem Piotra Wyszomirskiego czy Macieja Stęczniewskiego, który przygotowywał specjalne ćwiczenia dla naszego zawodnika: „Maciek powiedział mi jedną bardzo ważną rzecz: >>Nigdy nie patrz jak ja bronię, bo ty nigdy tak nie będziesz bronił<<. Chodziło oczywiście o styl bronienia, każdy bramkarz ma swój styl, który musi wypracować. On ma ponad dwa metry, ja jako stosunkowo niski bramkarz nigdy nie stanę pomiędzy słupkami i nie będę machał kończynami, to w moim przypadku nie wystarczy” – wspomina Kacper.
Każdy z nas ma swoich idoli. Pierwszą wielką inspiracją dla naszego zawodnika był Paweł Nastula, o którym jest mowa na samym początku. Kto zatem jest największym idolem bramkarskim? „Oczywiście Sławomir Szmal, Thierry Omeyer i Kasper Hvidt. Omeyer to tytan pracy, oglądałem jego treningi i do teraz jestem pod ogromnym wrażeniem. Sławek Szmal jest niesamowitym zawodnikiem, wciąż pamięta się mecze, które wygrywał praktycznie w pojedynkę. Jak patrzyłem na tych moich bohaterem, to uświadomiłem sobie, jak wiele zależy od bramkarza. Wiem, że jest to sport drużynowy, ale wiem też, że jestem ostatnią deską ratunku i zawsze muszę się starać zachować zimną głowę. Widzę najwięcej i moją rolą jest nie tylko skupienie na swojej grze, ale muszę też przekazać chłopakom niezbędne informacje”.

Po zakończeniu przygody z piłką juniorską nasz zawodnik zdecydował się na podjęcie studiów. Nie zrezygnował jednak z piłki ręcznej, dołączając do AZS-u UMCS Lublin. Kacper w AZS-ie spędził trzy lata i za każdym razem podkreśla, że był to jeden z najlepszych okresów w jego życiu. Tam poznał przyjaciół, z którymi do dzisiaj utrzymuje kontakt, a każdy mecz przeciwko zespołowi z Lublina traktuje bardzo osobiście (w tym sezonie wygrana „Orląt” z AZS-em 36:25): „W AZS-ie przeżyłem naprawdę piękne chwile. Stworzyliśmy niesamowitą i nieobliczaną ekipę, za każdego z tych chłopaków skoczyłbym w ogień. Do teraz pamiętam niektóre nasze mecze, świetnie mi się tam grało”.
Choć Kacper miał okazję współpracować z wieloma trenerami i sportowcami, których pracy mógł się przyglądać na co dzień, to sam jednak mówi, że najwięcej nauczył się od Weroniki Gawlik, właśnie za czasów gry w AZS-ie UMCS Lublin: „Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że to była „straszna” kobieta, która dawała nam bramkarzom niesamowity wycisk i czerpała z tego przyjemność. Po każdym treningu nie mieliśmy siły, żeby zejść z boiska. Motywowała nas do dalszego wysiłku, a efekty były naprawdę widoczne. To były naprawdę straszne treningi, ale nie zmienia to faktu, że nauczyła mnie niesamowicie dużo. To wspaniała osoba, która odcisnęła piętno na mojej karierze, za co do teraz jestem jej wdzięczny”.
Choć czas spędzony w AZS-ie był wyjątkowy, to po zakończeniu studiów, Kacper zdecydował się postawić na pracę zawodową i wydawało się, że definitywnie zamknął w swoim życiu rozdział pt.: „Piłka Ręczna”. Właśnie wtedy odezwał się do niego Piotr Wicik, który w poprzednim sezonie występował w „Orlętach”, z propozycją gry w Zwoleniu. Po dwóch treningach Kacper stanął między słupkami podczas meczu z Siedlcami: „Nawet jak człowiek mówi sobie, że to już koniec, to po pierwszych treningach i meczach znowu łapie go ta choroba zwana piłką ręczną. Z tego po prostu nie da się wyleczyć”. Kacper dołożył cegiełkę do awansu naszej drużyny do II Ligi Mężczyzn i w tym sezonie również popisuje się ważnymi interwencjami jak chociażby w meczu z Włókniarzem, gdzie był jednym z bohaterów spotkania (więcej). „Bardzo się cieszę, że w tym sezonie jest duża rywalizacja pomiędzy bramkarzami i mogę trenować z chłopakami, od których mogę się czegoś nauczyć i z którymi mogę porozmawiać. Każdy z nas daje z siebie stop procent i to nas motywuje do dalszej pracy” – podkreśla nasz zawodnik.
W sporcie zawodowym często zdarza się, że zawodnicy nie interesują się dyscypliną, którą uprawiają i traktują ją tylko i wyłącznie jako swoją pracę. W większości są to jednak pasjonaci, którzy mogliby godzinami opowiadać o detalach i niuansach, decydujących o danym meczu czy specyfice drużyny. Jednym z takich pasjonatów jest bez wątpienia Kacper, który może godzinami opowiadać o pozycji bramkarza. Mówi się, że nie ma obronionych rzutów karnych, są tylko te źle strzelone. Jak to wygląda w piłce ręcznej? „Tutaj w zasadzie wszystko rozgrywa się w głowie i wszystko dzieje się tak szybko, że czasami nie jesteś w stanie nawet zauważyć piłki. Po prostu musisz zmusić zawodnika, żeby rzucił dokładnie tam, gdzie ty chcesz. Każdy ma swoje rytuały i przyzwyczajenia, ja np. lubię spojrzeć przeciwnikowi w oczy i go podpuścić. To nie ty musisz obronić, ty tylko możesz. To zawodnik musi rzucić, na nim ciąży zdecydowanie większa presja. Zresztą, to nie dotyczy tylko rzutów karnych. Podczas całego meczu musisz być skupiony, musisz się wczuć. Chłopaki się śmieją z mojej >>rączki<<, ale właśnie coś takiego może zdekoncentrować przeciwnika. Rzut z koła to też ciekawa sytuacja. Rywal się odwraca i musisz zrobić pierwszy ruch, musisz sobie coś w głowie ułożyć, a przecież to wszystko dzieje się w ułamkach sekund…”
„Nie ma nic lepszego niż udana interwencja w sytuacji sam na sam lub obrona rzutu karnego. Niesamowite uczucie. Myślę, że moi koledzy, którzy rzucają po kilka bramek, się tak nie cieszą, jak ja po takiej interwencji. Nie zamieniłbym tego na nic innego”
Kacper treningi łączy z pracą i wychowaniem swojego synka, ale jak sam mówi: „Nie chcę rezygnować z piłki ręcznej. Największym wsparciem jest dla mnie moja ukochana żona, która dba o mnie, pomaga w przygotowaniach do treningu, śledzi nasze poczynania. Nie ukrywam, że jej wsparcie jest dla mnie niesamowicie ważne. Moim największym marzeniem związanym z piłką ręczną jest zagranie meczu (niekoniecznie w jednej drużynie) z moim synkiem Filipem. Mam nadzieję, że też będzie pasjonatem piłki ręcznej i jeżeli będzie miał taką możliwość i chęci, to zajdzie zdecydowanie wyżej niż ja”.